Ja nie boję się ciemności.
Boję się tego co w niej jest.
~Lucyfer~
-
Ty cholerny idioto. Nie widzisz tej sofy?! To skóra krokodyla! Jeśli zobaczę
choćby ryskę to przysięgam, że nie wypłacisz się do końca życia – wrzeszczę na dostawcę, który manewruje między nowymi meblami, skrzynkami wypełnionymi
kieliszkami. Najchętniej bym go po prostu spaliła, ale nie jestem tu z powodu
jakiegoś dostawcy-kretyna. Mam poważniejsze problemy. Klub miał stać się tylko
pretekstem do prawdziwej działalności.
Wzdycham
czując na sobie czyjś wzrok. Bez obracania się mówię:
-
Nie stój w przejściu, Joseph. Wiem czego ode mnie chcesz.
Słyszę
perlisty śmiech za plecami. Doskonale wiem, że on wiem, że właśnie wywracam
teraz oczami.
-
Bezbłędna jak zawsze – odejmuje mnie od tyłu i składa pocałunek na szyi –
Stęskniłem się, Lucyfer Sino. Nie miałem od siebie wiadomości od przeszło dwóch
tysięcy lat. Już myślałem, że Odeszłaś.
Okręcam
się na pięcie, aby stanąć twarzą w twarz Josephem.
–
Marzenia, Seph. Tak szybko się mnie nie pozbędziesz – uśmiecham się
diabolicznie co w moim przypadku jest raczej naturalne.
Joseph
potrząsa głową ze śmiechem przez co w policzkach pojawiają mu się dołeczki.
Śmiertelnik uważałby to za… Słodkie? Ja uważam raczej za seksowne.
Kiedyś,
dawno temu, miałam romans z Josephem. Niestety Upadli i Demony nie mogą mieć
dzieci, a z takiego związku wiem, że wyszedłby porządny potworek. Słyszałam
kiedyś o przypadku zapłodnienia Anielicy przez Demona. Podobno urodziło się
zdrowe dziecko z tego związku. Dziewczynka o mocy mogącej zniszczyć obie rasy.
Nic nie mogło jej zabić. Ani Piekło, ani Niebo, ani Ziemia. Niezniszczalne. Broń
idealna.
To
były pojedyncze przypadki, ale zdarzały się. Kiedyś. Od ładnych paru setek lat
nie słyszałam o takim zdarzeniu. Nigdy, aż do dziś…
-
O czym tak intensywnie myślisz, najukochańsza? - rozmyślania przerywa mi głos
Upadłego.
Otrząsam
się z wszystkich myśli i skupiam spojrzenie na Josephie.
-
Jak się masz? – pytam urzędowym tonem. – Zrobiłeś to czego chciałeś? Stworzyłeś
armię Upadłych?
Joseph
kręci głowę przybity.
-
Nawet nie wiesz jak mało Aniołów ostatnimi czasy ma ochotę na Upadek. Ostatnim
był Christian – pół wieku temu. Paranoja.
Kiwam
głową niekoniecznie przytakując i niekoniecznie zaprzeczając.
-
Mówisz o Christianie Mayerze? – upewniam się. Przytakuje, a ja wzdycham. –
Głupi chłopak. Nienawidzę go. Raz mamuśka przysłała go do mnie z poselstwem,
gdy byłam na Ziemi ostatni raz. To zadufany w sobie bachor, który myśli, że
wszystko mu wolno.
Joseph
wzrusza na to ramionami.
-
Nie wiem po co się tak denerwujesz. Chris jest w porządku. A poza tym Gabrielle
tak się zdenerwowała, że zeszła za nim.
Niewiele
brakuje, abym rozwarła szeroko budzie nadszarpując swój honor Najwyższego
Demona. W porę się powstrzymuję.
-
Nie pieprz, że jest tu Najwyższy Anioł?
Upadły
grozi mi palcem.
-
Nawet o tym nie myśl, Lucy.
Warczę
wściekle.
-
Po pierwsze nie mów na mnie Lucy, a po drugie nie rozkazuj mi, Jospeheniot’ie
Westvicku.
Patrzy
na mnie urażony.
-
To był cios poniżej pasa – obraża się jak nastolatek i ze skrzyżowanymi
ramionami kieruje do wyjścia,
Uśmiecham
się z rezerwą i kręcę głową. Tak naprawdę jestem ubawiona zachowaniem upadłego.
Gdyby nie to, że w końcu jestem diabłem wybuchłabym śmiechem.
Po
raz ostatni zerkam na znikającego za drzwiami Josepha po czym wracam myślami do
przygotowania klubu.
Rozglądam
się i widzę tego samego faceta co na początku tylko teraz balansującego z
butelkami whisky. Zaciskam szczękę.
Po
chwili pracownik znika w kłębie czarnego dymu, a po tym co jeszcze chwilę temu
było człowiekiem zostaje kupka popiołu.
Uśmiecham
się szeroko jakbym wypiła beczkę gazu rozweselającego po czym wracam do
sprawdzania listy i poganiania pozostałych pracowników.
~Claire~
Jest
zimno.
Moją
skórę pokrywa gęsia skórka. Drżę i otwieram szeroko oczy z przerażeniem.
Otaczają mnie nieprzeniknione ziemności. Leżę na plecach na ziemnym i mokrym
betonie. Wyciągam rękę do przodu i ze zgrozą stwierdzam, że nie widzę nawet
czubków własnych palców.
Pierwsze
co przychodzi mi na myśl to „Zostałam porwana”.
Doskonale
pamiętam co się wydarzyło zanim straciłam przytomność. Słyszałam kiedyś, że
ofiary porwań często nie pamiętają jak do tego doszło. Ja doskonale wiem.
Pamiętam twarz z czarnymi oczami, blada dłoń lądującą na mojej twarzy, a potem
jeszcze raz i… Ciemność.
Kręcę
na boki głową co przyprawia mnie o nagły atak migrenowy. Jęczę masując skronie
palcami.
Dlaczego?
Jak do tego mogło dojść? Kto chciałby mnie porwać?
Ostatni
raz próbuję się podnieść po czym ze zrezygnowaniem stwierdzam, że to niewiele
da. Jestem cała obolała, czuję jakby w głowę ktoś wbijał mi szpili, a moje
kończyny poruszają się w zwolnionym tempie jak na filmie.
Więc
postanawiam jeszcze chwilę poleżeć plecami na zimnym betonie i pogapić się w
ciemność przede mną.
Jakiś
czas potem, nie wiem jak długi, słyszę szczek podobny do klucza obracającego
się w zamku. Leniwie unoszę głowę, ale wciąż niewiele da się zobaczyć.
Po
chwili do moich uszu dobiega zimny głos:
-
Gdzie go ukryłaś?
Ponieważ
czuję już większy wład w kończynach odsuwam się w tył i przyciskam nogi do
piersi. Mokre kosmyki lepią mi się do twarzy i śmierdzą stęchlizną.
Nie
odzywam się. Nawet gdybym chciała z pewnością z mojego gardła wyrwałby się
tylko charkot.
-
Nikt cię tu nigdy nie znajdzie, Claire. Jeśli nie odpowiesz na moje pytania
trochę tu posiedzisz. Bardzo mi zależy na Znaczniku. Ty masz odpowiedzi,
których bardzo potrzebuję i zamierzam je z ciebie wyciągnąć W ten czy inny
sposób – pod koniec słyszę dziwny przytłumiony odgłos, który ledwo da się
zidentyfikować ze śmiechem.
Siedzę
jak sparaliżowana. Będzie mnie tu trzymał ile mu się żywnie spodoba. Chce się
dowiedzieć ode mnie o czymś o czym nie mam pojęcia.
Przesuwam
dłonią po szyi natrafiając na zagadkowy wisiorek z kluczem, który dostałam od
Chrisa na naszą pierwszą rocznicę. Zawsze, gdy czułam strach i niepewność to
cacko poprawiało moje samopoczucie.
Jednak
nie tym razem.
-
Czego ode mnie chcesz? – udaje mi się wykrztusić.
Gdy
przez dłuższą chwilę trwa milczenie zaczynam się bać, że nie zrozumiał moich
słów wypowiedzianych przez ściśnięte ze strachu gardło.
Jednak
niespodziewanie ponownie słyszę ten głos przyprawiający o ciarki:
-
Chcę to co ty masz. Chcę Znacznika.
Witam wszystkich ;)
W sumie jestem zadowolona z tego rozdziału. Nie uważam, że jest idealny, ale w porządku ^^
Ponieważ dosyć długo nic nie robiłam z tym opowiadaniem trochę pozapominałam jaki miałam zamysł i zmieniłam.
I co sądzicie o rozdziale? Jak wam się podoba Joseph? Chętnie poznam wasza opinię :)
Pozdrawiam, Elvira Q