niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 2. Miejsce ziemne i puste



Ja nie boję się ciemności.
Boję się tego co w niej jest.

 

~Lucyfer~

- Ty cholerny idioto. Nie widzisz tej sofy?! To skóra krokodyla! Jeśli zobaczę choćby ryskę to przysięgam, że nie wypłacisz się do końca życia – wrzeszczę na dostawcę, który manewruje między nowymi meblami, skrzynkami wypełnionymi kieliszkami. Najchętniej bym go po prostu spaliła, ale nie jestem tu z powodu jakiegoś dostawcy-kretyna. Mam poważniejsze problemy. Klub miał stać się tylko pretekstem do prawdziwej działalności.
Wzdycham czując na sobie czyjś wzrok. Bez obracania się mówię:
- Nie stój w przejściu, Joseph. Wiem czego ode mnie chcesz.
Słyszę perlisty śmiech za plecami. Doskonale wiem, że on wiem, że właśnie wywracam teraz oczami.
- Bezbłędna jak zawsze – odejmuje mnie od tyłu i składa pocałunek na szyi – Stęskniłem się, Lucyfer Sino. Nie miałem od siebie wiadomości od przeszło dwóch tysięcy lat. Już myślałem, że Odeszłaś.
Okręcam się na pięcie, aby stanąć twarzą w twarz Josephem.
– Marzenia, Seph. Tak szybko się mnie nie pozbędziesz – uśmiecham się diabolicznie co w moim przypadku jest raczej naturalne.
Joseph potrząsa głową ze śmiechem przez co w policzkach pojawiają mu się dołeczki. Śmiertelnik uważałby to za… Słodkie? Ja uważam raczej za seksowne.
Kiedyś, dawno temu, miałam romans z Josephem. Niestety Upadli i Demony nie mogą mieć dzieci, a z takiego związku wiem, że wyszedłby porządny potworek. Słyszałam kiedyś o przypadku zapłodnienia Anielicy przez Demona. Podobno urodziło się zdrowe dziecko z tego związku. Dziewczynka o mocy mogącej zniszczyć obie rasy. Nic nie mogło jej zabić. Ani Piekło, ani Niebo, ani Ziemia. Niezniszczalne. Broń idealna.
To były pojedyncze przypadki, ale zdarzały się. Kiedyś. Od ładnych paru setek lat nie słyszałam o takim zdarzeniu. Nigdy, aż do dziś…
- O czym tak intensywnie myślisz, najukochańsza? - rozmyślania przerywa mi głos Upadłego.
Otrząsam się z wszystkich myśli i skupiam spojrzenie na Josephie.
- Jak się masz? – pytam urzędowym tonem. – Zrobiłeś to czego chciałeś? Stworzyłeś armię Upadłych?
Joseph kręci głowę przybity.
- Nawet nie wiesz jak mało Aniołów ostatnimi czasy ma ochotę na Upadek. Ostatnim był Christian – pół wieku temu. Paranoja.
Kiwam głową niekoniecznie przytakując i niekoniecznie zaprzeczając.
- Mówisz o Christianie Mayerze? – upewniam się. Przytakuje, a ja wzdycham. – Głupi chłopak. Nienawidzę go. Raz mamuśka przysłała go do mnie z poselstwem, gdy byłam na Ziemi ostatni raz. To zadufany w sobie bachor, który myśli, że wszystko mu wolno.
Joseph wzrusza na to ramionami.
- Nie wiem po co się tak denerwujesz. Chris jest w porządku. A poza tym Gabrielle tak się zdenerwowała, że zeszła za nim.
Niewiele brakuje, abym rozwarła szeroko budzie nadszarpując swój honor Najwyższego Demona. W porę się powstrzymuję.
- Nie pieprz, że jest tu Najwyższy Anioł?
Upadły grozi mi palcem.
- Nawet o tym nie myśl, Lucy.
Warczę wściekle.
- Po pierwsze nie mów na mnie Lucy, a po drugie nie rozkazuj mi, Jospeheniot’ie Westvicku.
Patrzy na mnie urażony.
- To był cios poniżej pasa – obraża się jak nastolatek i ze skrzyżowanymi ramionami kieruje do wyjścia,
Uśmiecham się z rezerwą i kręcę głową. Tak naprawdę jestem ubawiona zachowaniem upadłego. Gdyby nie to, że w końcu jestem diabłem wybuchłabym śmiechem.
Po raz ostatni zerkam na znikającego za drzwiami Josepha po czym wracam myślami do przygotowania klubu.
Rozglądam się i widzę tego samego faceta co na początku tylko teraz balansującego z butelkami whisky. Zaciskam szczękę.
Po chwili pracownik znika w kłębie czarnego dymu, a po tym co jeszcze chwilę temu było człowiekiem zostaje kupka popiołu.
Uśmiecham się szeroko jakbym wypiła beczkę gazu rozweselającego po czym wracam do sprawdzania listy i poganiania pozostałych pracowników.


~Claire~

Jest zimno.
Moją skórę pokrywa gęsia skórka. Drżę i otwieram szeroko oczy z przerażeniem. Otaczają mnie nieprzeniknione ziemności. Leżę na plecach na ziemnym i mokrym betonie. Wyciągam rękę do przodu i ze zgrozą stwierdzam, że nie widzę nawet czubków własnych palców.
Pierwsze co przychodzi mi na myśl to „Zostałam porwana”.
Doskonale pamiętam co się wydarzyło zanim straciłam przytomność. Słyszałam kiedyś, że ofiary porwań często nie pamiętają jak do tego doszło. Ja doskonale wiem. Pamiętam twarz z czarnymi oczami, blada dłoń lądującą na mojej twarzy, a potem jeszcze raz i… Ciemność.
Kręcę na boki głową co przyprawia mnie o nagły atak migrenowy. Jęczę masując skronie palcami.
Dlaczego? Jak do tego mogło dojść? Kto chciałby mnie porwać?
Ostatni raz próbuję się podnieść po czym ze zrezygnowaniem stwierdzam, że to niewiele da. Jestem cała obolała, czuję jakby w głowę ktoś wbijał mi szpili, a moje kończyny poruszają się w zwolnionym tempie jak na filmie.
Więc postanawiam jeszcze chwilę poleżeć plecami na zimnym betonie i pogapić się w ciemność przede mną.

Jakiś czas potem, nie wiem jak długi, słyszę szczek podobny do klucza obracającego się w zamku. Leniwie unoszę głowę, ale wciąż niewiele da się zobaczyć.
Po chwili do moich uszu dobiega zimny głos:
- Gdzie go ukryłaś?
Ponieważ czuję już większy wład w kończynach odsuwam się w tył i przyciskam nogi do piersi. Mokre kosmyki lepią mi się do twarzy i śmierdzą stęchlizną.
Nie odzywam się. Nawet gdybym chciała z pewnością z mojego gardła wyrwałby się tylko charkot.
- Nikt cię tu nigdy nie znajdzie, Claire. Jeśli nie odpowiesz na moje pytania trochę tu posiedzisz. Bardzo mi zależy na Znaczniku. Ty masz odpowiedzi, których bardzo potrzebuję i zamierzam je z ciebie wyciągnąć W ten czy inny sposób – pod koniec słyszę dziwny przytłumiony odgłos, który ledwo da się zidentyfikować ze śmiechem.
Siedzę jak sparaliżowana. Będzie mnie tu trzymał ile mu się żywnie spodoba. Chce się dowiedzieć ode mnie o czymś o czym nie mam pojęcia.
Przesuwam dłonią po szyi natrafiając na zagadkowy wisiorek z kluczem, który dostałam od Chrisa na naszą pierwszą rocznicę. Zawsze, gdy czułam strach i niepewność to cacko poprawiało moje samopoczucie.
Jednak nie tym razem.
- Czego ode mnie chcesz? – udaje mi się wykrztusić.
Gdy przez dłuższą chwilę trwa milczenie zaczynam się bać, że nie zrozumiał moich słów wypowiedzianych przez ściśnięte ze strachu gardło.
Jednak niespodziewanie ponownie słyszę ten głos przyprawiający o ciarki:
- Chcę to co ty masz. Chcę Znacznika.

 Witam wszystkich ;) 
W sumie jestem zadowolona z tego rozdziału. Nie uważam, że jest idealny, ale w porządku ^^
Ponieważ dosyć długo nic nie robiłam z tym opowiadaniem trochę pozapominałam jaki miałam zamysł i zmieniłam. 
I co sądzicie o rozdziale? Jak wam się podoba Joseph? Chętnie poznam wasza opinię :)
Pozdrawiam, Elvira Q

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 1. Ciemność pochłonie...



"Piekło jest już puste.
Wszystkie diabły są na Ziemi"

~Claire~

Odkładam książkę na biurko słysząc znajomy dzwonek telefonu. Patrzę na wyświetlacz i dłuższa chwilę się waham zanim odbieram.
– Haloo? – rzucam przeciągłe powitanie nie mając najmniejszej ochoty rozmawiać z osobnikiem po drugiej stronie.
– Air, nadal jesteś na mnie zła? – słyszę głos Chrisa i zapadam się bardziej w siedzenie. Mrużę oczy i przecieram powieki. Nie chcę odpowiadać. Mam dość Chrisa i jego wiecznych humorków. Czasami zachowuje się jak sześcioletnie dziecko, któremu zabrano zabawkę, a następnym udaje opiekuńczego i kochającego chłopaka.
- Szczerze? – warczę do słuchawki. – Mam cię dość i chciałabym dostać od ciebie urlop. Jesteś jak wrzód na tyłku. Więc łaskawie proszę, abyś nie dzwonił do mnie przez następne 24 godziny, bo jak jeszcze raz usłyszę twój głos to eksploduję. Zrozumiano?
Nie czekając na odpowiedź rozłączam się i rzucam telefonem w róg pokoju. Pieprzyć to, że pewnie potem dostanę ochrzan od matki za zniszczenie kolejnej durnej zabawki. To niech przestanie mi kupować takie drogie rzeczy! Czy ja się o to proszę? Nie, oczywiście, że nie.
Wstaję z fotela i zbiegam po schodach na dół chcąc się jak najszybciej wydostać z domu. Gdy czuję podmuch zimnego powietrza na twarzy moje nerwy nieco się uspakajają. Zamykam drzwi domu na klucz i narzucając kaptur na głowę ruszam ulicą.
Jestem wściekła na matkę, Chrisa i Emi. Na cały ten cholery świat. Proszę bardzo, niech wszyscy próbują mnie ustawiać, ale ja się nie zmienią. Będę zbuntowaną dziewczyną, której nie da się zmusić do bycia szóstkową, wzorową córką ubierająca spódniczki w szkocką kratę i szare koszule z żabotem. Jestem jaka jestem i nie zamierzam się zmieniać. Podobam się sobie, a to jest chyba najważniejsze.
Gdy emocje już nieco opadają dociera do mnie, że nawet nie myślałam dokąd idę, a na dodatek zrobiło się koszmarnie ciemno. Zatrzymuję się w pół kroku i rozglądam dookoła. Po obu stronach mam domy, których nie rozpoznaję. Nazwa ulicy też nie brzmi znajomo.
Rozglądam się nerwowo dookoła, a po plecach przechodzi dreszcz. Mam wrażenie jakby ktoś mnie obserwował. Sięgam do kieszeni, a gdy napotykam pustkę klnę w myślach na Chrisa, który doprowadził do zniszczenia mojej komórki.
Obejmuję się ciasno rękami. Drżę. Wmawiam sobie, że z zimna, ale tak naprawdę to z zimnego strachu.
Kątem oka zauważam ruch po przeciwnej stronie ulicy. Nie zastanawiając się ruszam w kierunku z którego – jak sądzę – przybyłam. Ciągle mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. To wrażenie pogłębia się jeszcze bardziej, gdy zbliżam się do oświetlonej ulicy.
Może nie jest to specjalnie bohaterskie, ale rzucam się biegiem w stronę światła. Gdy już staję w blasku rzucanym przez lampy uliczne oddycham z ulgą. Kładę ręce na kolanach staram się wyrównać oddech.
Gdy unoszę głowę widzę przed sobą parę czarnych oczu. Krzyczę, ale ten zabieg przerywa mi silny policzek. Tak silny, że zataczam się do tyłu. Następny cios także wymierzony w moją głowę powoduje, że oczy zachodzą mi mgłą, a po chwili odpływam w czarny niebyt.

~Hayley~

Rozciągam się na łóżku. Patrzę w szary sufit z kryształowym żyrandolem. Ręce mnie bolą, a nóg w ogóle nie czuję. Biegałam przez cztery godziny bez przerwy. Powinnam wytrzymać dłużej. Czuję się beznadziejna i wybrakowana. Mama potrafi zrobić wszystko nawet nie dostając przy tym zadyszki. Biegać przez dziesięć godzin, podnosić wielokilogramowe ciężary, wykorzystywać moc przez kilka godzin nawet trochę nie słabnąc. I co najważniejsze zawsze wygląda pięknie i kusząco.
Ja jestem tylko samą skóra i kośćmi. Blada, z brzydkimi wypłowiałymi włosami i zamglonymi brązowymi oczami. Nie ma we mnie nic wyjątkowego. Nikt by mnie nie uznał za córkę samej Lucyfer. Ba, nikt by mnie nie uznał nawet za córę zdrowego człowieka. Co najwyżej narkomana.
Wiem, że nie przeniosłyśmy się na Ziemię z mojego powodu. Lucyfer ma gdzieś czy przeżyję. Zawsze może uwieść kolejnych i spróbować spłodzić silniejsze dziecko. Jestem bezużyteczna i wiem to. W piekle płonę, a na ziemi marznę. Nie ma dla mnie miejsca na tym świecie.
Zamykam oczy i odliczam od dwudziestu w dół. Gdy kończę otwieram oczy i siadam. Skupiam całą swoją energie w jednym punkcie i… Puf. Przede mną mruga mały płomyczek, który zaraz gaśnie.
- Ja pierdole! – krzyczę z bezsilnością.
Mama potrafi wywołać pożar, a ja nawet tego jednego nie mogę…  Jestem kompletnym zerem.
Wzdycham i przyciągam kolana do piersi, obejmuję je ramionami i spoglądam na tarczę zegara zawieszoną na ścianie naprzeciw mojego łóżka. Ze zniesmaczeniem stwierdzam, że jest już po północy.
Lucyfer nadal nie raczy wracać do domu. Wybyła po południu i od tamtej pory nie miałam od niej żadnych wiadomości. Na odchodne rzuciła tylko, że załatwi parę spraw związanych z moją szkoła i swoim interesem.
Tak, wiem jak głupio to brzmi… Wybrakowany demon chodzący do liceum i diabeł prowadzący klub nocny. Nie brzmi zbyt ciekawie. Ale to ona wpadła na ten głupi pomysł. Musi jej naprawdę zależeć na znalezieniu Znacznika skoro aż tak się poświęca…
Słyszę tupot stup na schodach. Zrywam się z łóżka i podbiegam do drzwi, aby powitać Lucyfer. Słowo zamiera mi na ustach, gdy widzę kogoś kogo nigdy nie spodziewałam się tutaj zobaczyć.

Czarne włosy, zaróżowione, pucołowate policzki, niebieskie oczy.
Chłopczyk podchodzi do mnie i chwyta za rękę. Potrząsa nią bezceremonialnie.
- Cześć, jestem Charlie, a ty?
Rumienię się uciekając wzrokiem. Wyrywam rączkę z uścisku czarnowłosego i  odpowiadam:
– Hayley – mówię to tak cicho, że jestem pewna, że Charlie nie usłyszał, ale on tylko szeroko się uśmiecha i mówi:
– Cześć, Hay – zaśmiewa się. – Masz zabawne imię, wiesz?
Rumienię się jeszcze bardziej ze wstydu. Chcę się odwrócić i uciec choć wiem, że córka Lucyfera nie powinna tak robić. To byłaby hańba.
- Ale to dobrze – uzupełnia Charlie. – ja mam na pełne imię Charles co oznacza wojownik. Głupie prawda?
Patrzę na niego uważniej. Jest chudy jak patyk i nie ma praktycznie mięśni. Ale pomimo to nie wygląda tak strasznie jak ja. Jak pole bitwy Ziemi i Piekła.
- Hay, wojowniku – mówię niepewnie po czym oboje wybuchamy przyjemnym śmiechem.

- Charles – mówię jak zahipnotyzowana.
Chłopak uśmiecha się niedbale opierając o ścianę.
- Tęskniłaś?


Hej wszystkim ;)
I jak wam się podobał rozdział? 
Długość pasuje? Za krótki/długi? Według mnie jest w porządku, ale oczywiście z entuzjazmem oczekuję waszych opinii. ;D
Następny rozdział powinien pojawić się za tydzień lub dwa, ale będę się starała jak najszybciej go napisać :)
Pozdrawiam, Elivira Q :*

poniedziałek, 3 listopada 2014

Prolog



~Lucyfer~


Jestem Lucyfer.
Wyszłam prosto z piekła,
aby udowodnić ludziom,
że z diabłem się nie zadziera.


Patrzę na ulicę. Stoję przy oknie jedną ręką podtrzymując złota zasłonkę w oknie, a druga bawiąc się nitką od żakietu. Ludzie śpieszą ulicami targając siatki, samochody jeżdżą w te i we wte nawet sobie nie zdając sprawy, że tuż obok nich kryje się diabeł.
Unoszę delikatnie kąciki ust.
Tak, jestem diabłem. Na świat wydał mnie sam ogień piekielny, czarny, przerażający i zabójczy dla każdego anioła czy śmiertelnika – mój ojciec, Rokita. Od 3000 tysięcy lat kiedy to Rokita postanowił spłodzić następczynię, mnie, władam Piekłem, ale teraz coś skłoniło mnie do wyjścia. Coś przerażającego. Coś co nawet mnie, diablice, może zapędzić do grobu.
Słyszę stukot obcasów na panelach. Odwracam się i widzę Hayley. Wygląda upiornie w czerwonej kreacji do ziemi, mocno pomalowanych ustach i powiekach. Włosy ma związane w kłosa opadającego na bok.
- Witaj, matko – mówi bezbarwnym głosem dygając.
Uśmiecham się ukazując rząd perłowych ząbków.
- Najukochańsza Hayley – mówię z nutką drwiny.
Hayley to jedyna z moich córek, która przeżyła w Piekle. Jednak nadal jest zbyt słaba, aby mogła przejąć po mnie tron. Starałam się wybierać najsilniejszych śmiertelników, ale jak widać nie poszło mi najlepiej.
Nastolatka jest blada, chuda i wymizerowana.  To był jeden z powodów dla których postanowiłam na jakiś czas zamieszkać na Ziemi. Ale nie najważniejszy. Jestem nieśmiertelna. Jeśli Hayley by umarł mogłabym próbować dalej. Najważniejszym powodem była ONA…

*~*~*~*~*

Witam drogich czytelników na moim 2 blogu, który nawiasem mówiąc będzie o tematyce fantasy, ale można się tego domyślać. Wżyciu nie pisałam nic, a zwłaszcza fantastyki, więc postanowiłam się sprawdzić.
Będę pisała w pierwszej osobie, ale z różnych perspektyw :)
Może wam się spodoba.
Jeśli tak to zapraszam do komentowania i obserwowania.
Pozdrawiam, Elvira Q ;)